A chodź jedź do Turcji!

Tymi słowami koleżanka zaproponowała mi pracę w tym pięknym i egzotycznym kraju. Egzotycznym pod wieloma względami. Znajdziecie tu opowieść o tym, jak żyje się i pracuje w Turcji a także mnóstwo porad dla turystów, którzy zastanawiają się co ich tam może czekać.

czwartek, 16 czerwca 2016

Nie jestem bezdomna, czyli o szukaniu mieszkania w Turcji.


Jest już ciepło. Gorąco. Upał.


"Çok sıcak!" Głównie to wypowiadane zdanie słyszę z ust klienteli ulicznych kawiarenek i barów.

Idę ulicą na której trzeba uważać, żeby nie oberwać pomarańczą w głowę. Właśnie dojrzewają one na przydrożnych drzewach.


Gdzieś czytałam, że spadające kokosy zabijają więcej ludzi rocznie niż rekiny. Ciekawe jak w tych statystykach wypadają pomarańcze.

Już widzę te nagłówki w szmatławcach: "Śmiercionośna turecka pomarańcza raniła Polkę"!

Cytryną już raz oberwałam. Znaczy cytryna się oberwała z drzewka i uderzyła mnie w ramię. Nigdy nie podejrzewałam cytrusów o złe zamiary, ale chyba zacznę się wystrzegać witaminy C, która przy udziale grawitacji podawana jest wprost na głowę.


Ale dziś nie o tym chciałam napisać.

Przeprowadziłam się do Turcji. Na spontana, w iście wariackim stylu. "Jest fajna praca". Tyle usłyszałam przez telefon i to wystarczyło. W ciągu dwóch dni byłam spakowana i gotowa do podróży do Monachium. Tam na dwa dni zatrzymałam się u znajomych, by odwiedzić dobrze mi znane miasto i złapać tani lot do Izmiru. Razem z moją koleżanką kupowałyśmy bilety na mniej niż 24 godziny przed odlotem samolotu. Sprzedawał nam je bardzo miły chłopak, który musiał uznać nas za wariatki. W końcu kto kupuje bilety lotnicze na spontana, tylko w jedną stronę, na 30kg bagażu i to jeszcze do Turcji!


Ale wszystko się udało!


No może nie do końca tak jak to sobie planowałam, ale mam dach nad głową, pracę w tureckim korpo (o samym korpo zrobię osobny wpis!) i jestem pozytywnej myśli co do mojej przyszłości!

W poprzednim wpisie - takim "zajawkowym" obiecałam, że opiszę swą przygodę z poszukiwaniem mieszkania. I to szukaniem na spontan style.


Jeszcze będąc w Polsce zaczęłam przeglądać oferty mieszkań do wynajęcia w Kusadasi. Na jednej z najpopularniejszych stron (Sahibiden), ogłoszeń było multum - stąd razem z moją współlokatorką wysnułyśmy wniosek, że wynajęcie mieszkania to pikuś. Pełne pozytywnej myśli umówiłyśmy się z naszą przyjaciółką Meryem, że maksymalnie dwa, może trzy dni przekoczujemy u niej w mieszkaniu. Tylko na czas szukania dachu nad głową.

Życie szybko zweryfikowało nam te plany! Pierwszego dnia byłyśmy zmęczone lotem a z lotniska wyjechałyśmy po 19:00. Z tego też powodu, jak każdy odpowiedzialny człowiek, postanowiłyśmy wziąć prysznic i pójść na imprezę ze znajomymi :)



Witaj Kusadasi! Widok z baru "The Roof".









Dopiero na następny dzień chwyciłyśmy za telefony by poumawiać się na oglądanie upatrzonych mieszkań. Większość z interesujących nas ogłoszeń było już nieaktualnych. W końcu zaczął się sezon turystyczny i mieszkania rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Takie z rodzynkami, bo drogie! Szybko się okazało, że w Turcji w ogłoszeniach nie podaje się wszelkich ukrytych opłat. Odstępne, kaucja (nieraz w wysokości trzech opłat czynszowych!) oraz prowizja dla agenta nieruchomości.

Około 90% mieszkań na rynku jest oferowana przez agencje. A to znowu boli po kieszeni. Szybko obliczyłyśmy, że same tylko te opłaty, to w pierwszym miesiącu koszt około 5000 lirów! To ponad 6000 złotych! Cóż, Turcy zbyt często traktują mnie, yabanci jak chodzący banknot euro!

A przecież wcale nie miałam takich wielkich wymagań! Mieszkanie w centrum miasta. Względnie nowe a przynajmniej wyglądające tak, że nie zapadnie się przy najbliższym trzęsieniu ziemi. Z w miarę wyposażoną kuchnią. Mieszkanie miało mieć dwa pokoje, czystą łazienkę i być umeblowane tak, by nie przypominało skansenu. Jedno z oglądanych przeze mnie mieszkań wyglądało jak turecka cepelia. Wszędzie serwetki, stare meble pozbierane na zasadzie "im bardziej kolorowo, tym lepiej", i dywany. Wszędzie pstrokate dywany. Tak, w kuchni też!

Tak więc dwa dni bezowocnych poszukiwań minęły, jedyne co zyskałam to bolący kręgosłup od spania na salonowej sofie i potężne uczucie paniki na myśl o byciu bezdomnym. Trzeba było podjąć radykalne środki i samemu "pójść w miasto" szukając znaków "KIRALIK" w zaakceptowanych przez nas dzielnicach. Oglądałyśmy takie nory, że komuś powinno być wstyd, że chce to wynajmować.

Mieszkanie do wynajęcia.











Byłyśmy coraz bardziej zdesperowane, agenci nieruchomości coraz bardziej wkurzający, bo obwozili nas wszędzie w nadziei na zysk. Nawet niespecjalnie się przejmując, że pokazywane mieszkania nijak nie pasują do naszych kryteriów. Czy to liczbą pokoi, czy położeniem.

W takich chwilach załącza mi się czarny humor. Nawet zaczęłam żartować, że powinnyśmy wynająć coś na osiedlach typu İkiçeşmelik lub Wzgórze Ataturka. Są to bardzo niebezpieczne miejsca, gdzie mieszka konserwatywna, często imigrancka i raczej biedna część miasta. I choć pewnie takie gecekondu (dom wybudowany bez uprawnień, coś jak nasze slumsy czy inne bieda-domy) mogłoby być tanie i z całkiem niezłym widokiem, to po zmroku musiałabym tam chodzić chyba z dzidą :D

W końcu z ogłoszenia wypatrzonego na słupie udało mi się znaleźć ładne miejsce. Co prawda był to pansyion, ale za to czysty w dobrej okolicy a właścicielką była naprawdę miła Niemka. Już już miałyśmy tam wieźć swoje bagaże, wiedzione wizją czystej pościeli i normalnych łóżek, gdy kolega robiący za naszego kierowcę zaprotestował.

Okazało się, że miejsce to mu jest znane, gdyż często są tam różnego rodzaju burdy, podobno nawet policjanci wynajmują tam pokoje "na godziny". Chciało mi się płakać. Wizja normalnego noclegu wzięła się i wyszła nawet się nie żegnając.

Na szczęście kolega ten stanął na wysokości zadania, uruchomił swój telefon, zaangażował pół rodziny (jego tata jest imamem, więc ma sporo znajomości) i udało nam się! Za śmieszne pieniądze, "po znajomości" mamy fajne mieszkanie w jednym z dwugwiazdkowych hoteli w centrum. Ok, nie ma kuchni. Ale jest cudowny basen i miły właściciel. Da się przeżyć choćby i miesiąc!

W międzyczasie wszyscy moi tureccy znajomi zaangażowali się w poszukiwania nam odpowiedniego mieszkania. No i udało się! Od przyszłego miesiąca wynajmujemy od znajomego, za śmieszne pieniądze mieszkanie przy głównej ulicy miasta. Pięknie wyremontowane, nowiutkie i z tarasem na dachu o wielkości reszty mieszkania. Jest tam też grill, leżaki i cudowny widok na całe miasto. Tylko mebli brak, więc czeka mnie ich zakup. Ale z tym już sobie damy radę mam nadzieję :).

6 komentarzy:

  1. Nie ma lekko! Pamiętam jak koledze szukaliśmy mieszkanka w Izmirze, bo koleś, który mu wynajmował pokój robił na nim interes życia. Niby miał się moim kumplem zajmować na erasmusie, pomoc mu itd. a tylko wyłudzał na nim i innych erasmuskach kasę :/ wynajmował chłopakowi pokój w słabej dzielnicy w cenie fajnego mieszkania w centrum. Masakra jednym słowem. Mój chłopak w końcu uruchomił znajomości i po dwóch tygodniach kolega mieszkał w fajnym mieszkanku w dobrej dzielnicy. Niestety, szukanie mieszkania przez obcokrajowców to ciężki kawałek chleba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, być yabanci w tym kraju to sport ekstremalny :)

      Usuń
  2. Hej :) Podoba mi się Twój blog, więc nominowałam Cię do Liebster Blog Award. Więcej informacji tutaj: http://www.whattoseeinturkey.com/nominacja/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Fajnie wiedzieć, że ktoś to czytał pod moją nieobecność!

      Usuń
  3. Nawet jak się chce płakać, to dobrze jest przeżyć coś takiego. masz o czym opowiadać. Super historia i bardzo fajny blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Ostatnio trochę zaniedbałam to miejsce na rzecz świata realnego, ale już wracam! :)

      Usuń