Pierwsze wrażenia.
Będzie to chaotyczny spis rzeczy, które jako pierwsze rzuciły mi się w oczy i zasługują na wzmiankę:
1. Kierowcy.
Krótko mówiąc szaleńcy traktujący znaki drogowe tylko jako sugestie. Cóż się dziwić, jeszcze 1990 roku prawo jazdy można było tu otrzymać zdając egzamin teoretyczny... i już. Można sobie wyobrazić jak to wygląda w praktyce - burdel ogarnięty pożarem. Każdy zatrzymuje się jak chce (nierzadko kogoś zastawiając), każdy jeździ jak chce. Ma to swój urok i świeży powiew wolności jakiej nie uświadczymy w naszym kraju. Na pewno kiedyś więcej się rozpiszę na temat tego jak się jeździ w Turcji.
2. Jedzenie.
Wrócę grubsza niż wyjechałam!
Pyszne pide - taka turecka wersja naszej zapiekanki, aromatyczne przyprawy, orzeźwiający ayran. A na deser absolutny hit: künefe. W skrócie to zapiekany ser na słodko z syropem z kaymaku. Wielka kaloryczna bomba, ale jaka pyszna!
3. Ezan.
4:30 zaczyna się impreza. Od dziś wiem o której wschodzi słońce, Meczet mam jakieś 100 metrów od mieszkania. Jutro kupuję wiatrówkę. ;)
4. Angielski.
Najlepiej uznać, że w Turcji nikt nie mówi po angielsku. Zaoszczędzi to czasu i rozczarowań.
5. Oko proroka.
Jest wszędzie. W chodnikach, na ścianach, na dachach, na lodówce, w breloczkach, w zapalniczkach i pewnie w wielu miejscach o których nadal nie wiem.
I na deser künefe:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz